Mam wśród najbliższych znajomych koleżankę - Ukrainkę, której kuzyn walczył na froncie i dzwonił do domu, żeby w zwykłej rozmowie ustalić kwestie własnego pogrzebu. Pytał w rozmowach, czy bliscy pojawią się na ceremonii. Wiedział, że prędzej, czy później może zginąć, bo wojna regularnie przetrzebiała szeregi jego oddziału. To jest dla nas niewyobrażalne, jak można iść w ogień, a ukraińscy żołnierze to robią. Niestety jedna z flag w Ukrainie, na jakimś innym cmentarzu, powiewa teraz nad jego zdjęciem.
Tu ja z ks. Piotrem Chmieleckim, sercaninem, który zbiera pomoc humanitarną dla Ukrainy i zawozi do miejscowości przyfrontowych. Chwila przerwy w drodze do Charkowa na jednym z ukraińskich cmentarzy w zachodniej części kraju, żeby spojrzeć na portrety bohaterów Ukrainy, którzy zginęli na froncie.
Nie chodzę do kościoła, a jadę z księdzem do Ukrainy. Dogadamy się?
Rozmówka "na spontanie" z ks. Piotrem Chmieleckim, który pomaga m.in. w Ukrainie i Afryce. Jedziemy do Charkowa, żeby pokazać, jak działa organizacja księży sercanów na rzecz mieszkańców przyfrontowych miejscowości.
Ksiądz w fajnych "glasach". Lepszy ładny ksiądz, czy ładna siostra zakonna? Ustaliliśmy, że nie stanowimy dla siebie zagrożenia. Złapaliśmy z Piotrem dobry vibe w długiej drodze, więc jest przestrzeń, żeby pytać bez pardonu.
Obok mnie ks. Piotr Chmielecki Scj, Sercanin. Jedziemy do Charkowa. Na pace mamy tony pomocy humanitarnej. Wyruszyliśmy dzisiaj z Perszotraweńska pod Żytomierzem, gdzie znajduje się magazyn humanitarki. Przed nami 650 km do celu.
Rakiety z Rosji do Charkowa dolatują w kilkadziesiąt sekund. My tam dojedziemy z Polski w dwa dni. Jaki plan?
Za kierownicą Piotr Chmielecki Scj, który wypakował Sprintera pomocą humanitarną dla Ukraińców mieszkających pod granicą z Rosją.
W gruzach został miś i inne rzeczy, które widziały tu normale życie. Jesteśmy w dzielnicy Charkowa, która nazywa się Saltivka. Tutaj wyraźnie widać ślady wojny, bo z tego kierunku Charków atakowali Rosjanie. Na gruzowisku pracuje ekipa, która próbuje uprzątnąć to, co zostało z bloku mieszkalnego. Podobno wszystkich mieszkańców udało się przed dramatem ewakuować.
To nagraliśmy w Charkowie, drugiego dnia rano. Pamiętam, że podczas śniadania czułem największy niepokój, kiedy siedzieliśmy u sióstr zakonnych w mieszkaniu i spokojnie rozmawialiśmy. I ten spokój był dla mnie trochę nie do zniesienia. Chciałem już iść, być w ruchu, nagrywać, bo wtedy łatwiej znosi się atmosferę ciągłego napięcia, że coś za chwilę może spaść na ulice, na ciebie albo obok, albo fala uderzeniowa wydmucha szybę z okna prosto w twoją twarz. W końcu to miasto jest regularnie ostrzeliwane przez Rosjan. Tej części nieba nie chroni tak dobrze "technika", jak w Kijowie. A mimo wszystko miasto próbuje normalnie żyć.
Siostry honoratki ugościły nas śniadaniem, przed wyjazdem do wsi blisko rosyjskiej granicy, gdzie w planach była rozdawka pomocy humanitarnej.
Kiedy łapałem szeroki kadr z ludźmi, czekających na paczki z pomocą humanitarną, do reportażu, jedna z kobiet odwóciła się z pełnymi siatami i skierowała w moją stronę. Uśmiechnięta, wyraźnie wdzięczna za dary, które otrzymała, przystanęła przed kamerą i mówi: "djakuju synoczek, że przyjechaliście". Przyjąłem tę wdzięczność, jako jeden z załogi samochodów z "humanitarną dopomogą", żeby przekazać te miłe słowa we właściwą stronę. To tutaj, we wsi Tsupivka, 10 km od granicy z Rosją, odbyła się rozdawka pomocy humanitarnej, którą przygotował Piotr Chmielecki Scj ze swoją organizacją. Rozdali produkty, które w wiekszości dostali od kumpli po fachu - sercan z Niemiec.
Dużo stracili, ale najważniejsze, że żyją.
Odwiedziliśmy dom mieszkańca wsi, gdzie dojechaliśmy z pomocą humanitarną od Sercanów. To Tsupivka. Tu są domy obrócone w ruiny i pogorzeliska. Gospodarz żegnając się z nami rzucił na odchodne, żeby dalej pomagać, bo jeżeli Ukraina nie odeprze niechcianych gości, to potem przyjdą do nas.
Reporter, operator i montażysta, współpracuje z redakcjami magazynów reporterskich, emitowanych na regionalnych i ogólnopolskich antenach telewizji publicznej.